Taka sytuacja: przestępstwo, czy też inne naruszenie prawa zostało dokonane za pośrednictwem Internetu, do którego sprawca uzyskał dostęp przez jakąś niezabezpieczoną sieć wi-fi / hot-spot. Zdarzenie zostaje odnotowane przez dzielne organy ścigania, które po brawurowym śledztwie ustalają końcówkę kabla prowadzącą do routera / anteny, za pośrednictwem której nastąpiło połączenie z Internetem i dokonano niecnego czynu. Czy właściciel sieci wi-fi / hot-spot odpowiada za dokonane naruszenia? Albo czy może oberwać rykoszetem?

Niestety coś na rzeczy jest.

Możemy się spodziewać, że w pierwszej kolejności organy ścigania rozważą właśnie taką ewentualność, że to właściciel coś nabroił i on będzie pierwszą osobą podejrzaną. Dlaczego? Bo tak jest najłatwiej i w sumie to najbardziej prawdopodobny scenariusz. 

Podobnie podmiot, którego prawa (np. prawa autorskie) zostały naruszone w pierwszej kolejnosci swoje roszczenia skieruje właśnie wobec właściciela końcówki kabla, dla którego przypisany jest adres IP, który połączono z danym naruszeniem.

Właściciel adresu IP, do którego dojdą organy ścigania będzie miał szczęście, jeśli pewnego dnia do jego drzwi głośno nie zapukają panowie w kominiarkach. Taki scenariusz, jeśli panowie w kominiarkach nie pomylą pięter, niestety jest możliwy, a w przypadku niektórych rodzajów przestępstw (np. rozpowszechnianie pornografii dziecięcej) nawet bardzo prawdopodobny.  

Problem w wykazaniu winy pojawi się jednak, kiedy ów właściciel zrobi wielkie oczy i zacznie bronić się w ten sposób: „TO NIE JA! KAŻDY MÓGŁ MIEĆ DOSTĘP DO MOJEGO WI-FI!”, ponieważ sieć jest otwarta, a dodatkowo na jego sprzęcie organy ścigania (oby przy pomocy specjalistów z informatyki śledczej) nie znajdą  innych śladów przestępstwa. Wtedy tłumaczenia właściciela sieci stają się dość przekonywujące, a sama hitoria dość prawdopodobna.

Jednak czy takie tłumaczenie jest wystarczające do uniknięcia odpowiedzialności karnej, albo w ogóle jakiejkolwiek? Czy sam fakt niezabezpieczenia sieci może zostać uznany za naganny?

Temat jest dość istotny, zarówno dla osób, które z premedytacją udostępniają Internet (właściciele knajpek, hoteli, pensjonatów, galerii handlowych itd.), jak i osób, dla których bezpieczeństwo własnej sieci domowej nie jest prirytetem (patrząc po wynikach eksperymentu, który polegał na jeżdżeniu po mieście i rejestrowaniu niezabezpieczonych routerów – większość), czy to z lenistwa, braku wyobrazni, czy poprostu niewiedzy.

Warto zwrócić uwagę, że za naruszenia w sieci i całą cyberprzestępczość nie odpowiadają dostawcy Internetu. Telekomy nie odpowiadają za przestępstwa dokonane za pośrednictwem Internetu, który udostępniają, podobnie jak producenci pił mechanicznych nie odpowiadają za atrakcje, jakie fundują swoim ofiarą naśladowcy Thomasa Hewitta 🙂

Jakby nie było właściciel niezabezpieczonego, czy z premedytacją otwartego wi-fi, robią dokładnie to samo. Udostępniają tylko „narzędzie”, które potencjalnie może zostać przez kogoś wykorzystane do „społecznie nieporządanych celów”. Co więcej, odpowiedzialność karna to nie domniemanie, że prawdopodobnie ktoś coś zrobił, ale koniecznosć udowodnienia winy i sama poszlaka, a taką będzie fakt dokonania przestępstwa za pośrednictwem danej sieci / hot spotu, to za mało, żeby skazać jej właściciela. Jeśli zatem organy ścigania nie znajdą innych poszlak, czy wręcz dowodów świadczących o winie właściciela sieci (konkretnej osoby), to o odpowiedzialności karnej nie powinno być mowy. 

Niestety można oberwać rykoszetem, bo jak pisałem wyżej, panowie w kominiarkach mogą zapukać, mogą zabrać komputer do analizy i w ogóle trzeba będzie się sprawą zająć i poświęcić jej czas, nawet jeśli finalnie żadne zarzuty nie zostaną postawione.

Podobnie sprawa się ma w przypadku naruszeń o charakterze cywilnoprawnym. Osoba wychodząca z roszczeniami będzie musiała przekonać sąd, że to właśnie właściciel sieci ponosi odpowiedzialność za dokonane naruszenie. Sam fakt dokonania naruszenia z danego IP (otwartej sieci wi-fi, czy hot-spot) może nie być wystarczający.

Nie znam przepisu prawa, który obligowałby do zabezpieczania swojej sieci wi-fi, czy do wdrożenia jakiegoś rodzaju rozwiązań, które np. umożliwiałyby identyfikacje konkretnych użytkowników daje sieci.

Nie znam też polskiego orzeczenia, które w jakiś sposób odnosiłoby się do tego tematu. Zdarzyły się za to orzeczenia sądów zagranicznych. 

Warto odnotować, że w USA, w sprawie Jammie Thomas-Rasset  w żaden sposób nie udowodniono, że to ona udostępniła w sieci 24 (słownie DWUDZIESTU CZTERECH!!!!) plików chronionych prawem autorskim, a nie któreś z jej dzieci, czy ktokolwiek inny, kto miał dostęp do jej sieci, jednak nie przeszkadzało to skazaaniu jej na karę finansową w wysokości 9.250 dolarów za każdy z plików, czyli w sumie 222 tys. dolców.

Sąd w Finlandii orzekł bezpośrednio, że właściciel otwartej sieci wi-fi nie może zostać uznany za winnego naruszenia praw autorskich (akurat tego sprawa dotyczyła), jeśli nie ma dowodu, że to on dokonał naruszeń.

Ciekawy wyrok zapadł u naszych zachodnich sąsiadów. Trybunał Federalny w Karlsruhe orzekł, iż osoba prywatna posiadająca sieć bezprzewodową, powinna ją zabezpieczać conajmniej hasłem. Jeżeli natomiast niezabezpieczone połączenie wi-fi zostanie wykorzystane do naruszenia prawa, właściciel wi-fi może zostać ukarany grzywną 100 euro.

W Wielkiej Brytanii właściciela jednego z pub`ów, który gościom udostępniał bezpłatny hot-spot ukarano grzywną w wysokosći 8 tys. funtów po tym, jak jeden z jego klientów pobrał z sieci P2P plik objęty prawami autorskimi.

A na koniec wspomnienie z czasów studenckich. Nad jedną z krakowskich knajpek swoje biuro miał jeden z ówczesnych europosłów. Nie zdarzyło się ani razu, żeby jego sieć wi-fi nie była dostępna, czy to w dzień, czy w nocy. Wszyscy bywalcy knajpki łapczywie korzystali z dobroci eurodeputowanego. Osoby o innych poglądach politycznych mogłyby sobie poużywać… 🙂